26 września 2011

Syndrom Matki Polki?

Namnożyło się nam ostatnio dzieci niczym grzybów po deszczu. Gdzie człowiek nie spojrzy tam dziecko, wózek, dziecko w wózku, bez wózka, obok wózka i z mamą za rękę. Moje koleżanki z liceum dorobiły się już co najmniej jednej pociechy, sąsiadki też nie próżnują. Nawet Kaczyński mówi o polityce prorodzinnej (powiedział akurat ten, który najwięcej do powiedzenia w tym temacie ma) i o tym, że Polacy marzą o wielodzietnej rodzinie, trzeba im jedynie POMÓC ZAPLANOWAĆ. Cóż, może i marzą, pytanie jedynie: "za ile?"

Według raportu opublikowanego przez ekspertów z Centrum im. Adama Smitha* wynika, że utrzymanie dziecka do 20. roku życia kosztuje 190 tys. złotych. Oczywiście wliczamy w to podstawy, czyli wyżywienie, ubranie, leczenie i edukację. No właśnie, edukację. Badania CBOS ujawniły kwotę 662 złotych, które w zeszłym roku rodzice musieli wydać na rozpoczęcie roku szkolnego nie wliczając w to ubezpieczenia czy innych obowiązkowych opłat. Szokiem jest kwota 1000-1500 złotych, którą rodzice wykładają na: plecaki z Hannah Montaną, markowe trampki na w-f za 300 złotych, piórniki z bajerami i garść najnowszych gadżetów, żeby dziecko nie czuło się w szkole niedowartościowane - przez co rośnie pokolenie bezmózgich idiotów, dla których matura będzie egzaminem nie do przejścia.

Doliczmy do tego wakacje, ferie, nowy rower i nadzieję, że nasze dziecko będzie miało jakieś zainteresowania typu: gra na jakimś instrumencie, nauka języków obcych czy szkoła tańca. Przy czym nikt nam nie zagwarantuje, że dzieciak nie zostanie z dnia na dzień bandytą, który skończy w więzieniu i będzie nam mógł pomóc na stare lata.

Wszyscy wiedzą, po co rodzą się dzieci - z wpadki albo ku uciesze rodziców, bo fajnie byłoby mieć takiego rozkosznego bobasa. Następnie robi się miliony zdjęć (za które późniejszy nastolatek ma ochotę zabić rodziców) i publikuje "słitaśne" zdjęcia na wszelakich możliwych portalach społecznościowych po to, by wszyscy znajomi mogli obejrzeć konsystencję kupki lub wymiocin. Publikując udokumentowane dzieciństwo takich pociech rodzice zupełnie zapominają o czymś tak banalnym jak prawo do prywatności. Sami oburzając się na sąsiadów zaglądających w okna, wrzucają w globalną sieć obdarte z prywatności maluchy ku uciesze pedofilów, innych zboczeńców i nawiedzonych matek, które porównują dzieci i z ulgą przyznają, że ich są ładniejsze, mądrzejsze i ogólnie lepsze od wyprawki po pochodzenie. Absurd? To dlaczego facebook czy nasza-klasa zapełniona jest fotkami dzieciaków jako zdjęć profilowych swoich rodziców?

Do wyprawki za 190 tys. złotych musimy dorzucić więc dobry aparat z pojemną kartą pamięci.

Nie, absolutnie nie jestem na nie. Lubię dzieci. Nawet znam osobiście kilka. Obawiam się jednak, że rodzice powołując na świat malucha nie do końca zdają sobie sprawę z konsekwencji, bo o ile utrzymanie jednego kosztuje fortunę, to jakich nakładów pieniężnych potrzebuje dwójka? I tutaj ponownie odwołuję się do ekspertów z Centrum im. Adama Smitha, którzy wyliczyli kwotę 322 tys. złotych (gdzie zakładamy, że wychowanie pierwszego będzie nieco oszczędniejsze i wyniesie zaledwie 80% założonej sumy). Zatem pytanie: "ile kosztuje utrzymanie rodziny wielodzietnej?" jest wielce ryzykowne. Po co więc wszystkie te przedwyborcze fanaberie i próba umoralniania społeczeństwa?

Skąd facet, stary kawaler miałby wiedzieć ile pieniędzy i zachodu wymaga urodzenie i wychowanie dziecka? Wydawało mi się zawsze, że ilość posiadanych dzieci to wybór rodziców, a że polskie społeczeństwo w większości woli mieć niż być, to i ma więcej dzieci kosztem... właśnie tych samych dzieci. Może zamiast kalendarzyka poczęć na kursach przedmałżeńskich lepiej rozdać wykaz kosztów wychowania potomstwa? Tak się składa, że pudło żarcia dla kota kosztuje mniej niż jeden słoiczek papki Gerbera, a na ile dłużej wystarczy? Społeczeństwo należy uświadamiać a nie tłamsić w ciemnogrodzie i pseudo-świadomości, że skoro Bóg dał to i Bóg wychowa.

*http://wolnemedia.net/spoleczenstwo/ile-kosztuje-dziecko/

5 komentarzy:

  1. Część z tych dzieci być może skończy na kuroniówce, większość - wręcz przeciwnie, będzie dobrymi podatnikami. Znane mi dzieci z rodzin wielodzietnych są często bardzo zaradne - bo muszą. Nawet zasiłki i inne formy wsparcia nie zapewnią im wszystkiego do życia.

    Państwu per saldo to się opłaca, inwestycja w młode pokolenie jest zawsze najlepszą z możliwych.

    Albo dużo dzieci, albo imigranci i (zapewne) palenie samochodów jak w UE.

    Inna sprawa, że moje uwagi są natury ogólnej, a nie wyborczej. Bełkotu wyborczego nie słucham w ogóle, bo nie ma po co, po wyborach wszystko i tak wygląda inaczej. Np. szuflady pełne liberalnych ustaw (których nie można było uchwalić, bo prezydent przeszkadzał) okazują się puściutkie. ;-)

    Mam też małą radę: nie dawaj się nabierać na oficjalną linię propagandy: "bo Kaczyński jest mały i kawaler, więc nie powinien się wypowiadać o dzieciach". To łatwy i popularny klucz, ale nonsensowny. Churchill też był niski, chamski i zapijaczony, Roosevelt był zakompleksiony ze względu na niesprawne nogi itp. Kaczyński był kiepskim premierem i stanowi koszmarną, bardzo słabą opozycję, ale z zupełnie innych powodów, niż oficjalne medialne ple-ple.

    Strasznie mnie drażnią dywagacje o tym, że jakiś kandydat "zna się" na czymś lub nie. Polityka na wysokim poziomie nie ma nic wspólnego ze "znajomością potrzeb ludu". To sztuka wygrywania jednych frakcji przeciw drugim i zdobywania poparcia wśród jak najszerszego grona. Jak w grze komputerowej - wydajesz ustawę i będzie +5 pkt w jednej sferze, -11 w drugiej. I trzeba to jakoś wybalansować.

    My jesteśmy w tej grze tylko pionkami, a zbytnie użalanie się nad naszymi potrzebami czy trzymanie konkretnych poglądów - słabością polityka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Orlinosie, dla mnie to on może być super macho, ja go i tak nie kupię, bo nie przekonuje mnie jego gadanie. W tym przypadku jednak mnie nie drażni Kaczyński, mnie oszołomiły sumy dla wielu ludzi zwyczajnie nie do przejścia.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gabriela: byłbym zaniepokojony, gdyby gadanie Kaczyńskiego Cię przekonywało. ;-)

    Z tymi sumami to ja mam jednak wrażenie, że część jest do przeskoczenia. Podręcznika można nie mieć/pożyczać/kupić używany (choćby nieaktualny), przynajmniej "za moich czasów". Ciuchy - używane, po znajomych itp. Zresztą, co się wymądrzam, jak dzieci nie mam - znajomi je mający dużo lepiej wiedzą, jak z dwóch kiepskich pensji wyżywić szereg głodnych gąb, nawet, jak jest to teoretycznie niemożliwe. ;-)

    Aczkolwiek pewnych wydatków nijak się nie przeskoczy...

    Też pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Gabrysiu kochana zgadzam się z orlinosem w 100procentach.Spodziewam się właśnie drugiej pociechy i oczywiście że martwię się finansami ale nie spędza mi to snu z powiek, bo wiem że ważniejsza jest miłość i świadomość tego jak wpływasz na swoje dziecko, jak masz szansę wpływać. Kwestia umiejętności to jest. I nie mówię tu że mam jakieś niesamowite umiejętności ale bardziej chęć do ich zdobywania. A jakieś tam sumy wyliczone przez nie wiadomo kogo nie przemawiają do mnie zupełnie. Na dzieci wydasz tyle ile masz, ile możesz anie ile ci powiedzą.I pewnie nie raz w życiu przejdę marudzenie i płacz o plecak z "Haną Montaną" czy innym badziewiem ale mam też świadomość jak podejść do takiego problemu i z niego wybrnąć. A w poradniach rodzinnych powinni dawać nie kalendarzyki ani jakieś chore wyliczenia a informacje gdzie można zdobywać i rozwijać umiejętności wychowawcze.Przepraszam, że tak chaotycznie ale mam właśnie jakiś strumień świadomości i milion myśli na sekundę. Podsumowując- świadome macierzyństwo jest fajne szkoda, że tak mało o TYM się mówi. Buziaki matka (p)Olka

    OdpowiedzUsuń
  5. Oleńko bardzo Ci dziękuję, że podzieliłaś się z nami swoimi przemyśleniami. Zapewne masz rację w kwestii materialnej, którą zamierzasz przeznaczyć na rozwój swoich pociech :)

    OdpowiedzUsuń