Chyba w każdej kobiecie tkwi strach o swoją kobiecość; o to czy spełni się jako żona i matka a jednocześnie pracownik na pełny etat. Ale czy tylko? Wiele kobiet zdaje sobie sprawę ze swej niedoskonałości polegającej na bezpłodności; z dzikiej możliwości braku akceptacji ze strony środowiska; ze swojego ciała, które może okazać się bezdusznym pogromcą marzeń o idealnej rodzinie.
Becca (Nicole Kidman) w Rabbit Hole nie ma takiego problemu - jest wzorową matką i żoną, jednocześnie odnoszącą sukcesy w pracy. Do czasu. Do czasu aż nieostrożny nastolatek potrąca autem małego Danny'ego. Świat wali się w gruzy, cały świat współczuje i żałuje, tylko... co z tego? Rozpacz nie jest mniejsza nawet o odrobinę, pustki w domu nic nie jest w stanie wypełnić, ale czas leczy rany. Czas potrafi zaleczyć niemal wszystko prócz serc ludzi, którzy ulgi nie chcą do siebie dopuścić. Corbett'owie zatracają się w codziennej samotności coraz bardziej, starając się uporządkować życie popadają w jeszcze większą rozpacz i niezrozumienie. Jak labirynt bez wyjścia.
Oddalając się znajdują sposób na ból. Każde na swój sposób próbuje odreagować stratę - Howie (Aaron Eckhart)chodząc na spotkania grupy wsparcia, gdzie coraz bardziej zbliża się do koleżanki z terapii a Becca odnajdując sprawcę wypadku, Jasona. Dzięki temu poznaje lepiej i jego i siebie.
Film Johna Camerona Mitchell'a i Davida Lindsay-Abaire'a nie jest filmem nieskomplikowanym. Nawet temat coraz częściej poruszany przez filmowców nie jest wyczerpany. Historia dwojga ludzi zatraconych w ogromnym smutku nie jest czymś, co nudzi, co sprowadza temat utraty dziecka do banału, po który sięgają desperaci marzący o nominacji Akademii Filmowej. A rola Nicole Kidman z pewnością oscarowa jest, mimo że wciąż jeszcze nie pozbyła się jadu kiełbasianego ze swojej twarzy ( a może zwyczajnie się czepiam, od lat zakochana w Satine z Moulin Rouge)
Rabbit Hole porusza te struny, o których na co dzień nie myślimy. Budzi nieświadomy lęk "a co jeśli i mnie to spotka?" Jak się uchronić przed tym, skoro tak naprawdę uchronić się nie da? Jak pogodzić się ze stratą dziecka i jak iść do przodu? Tego z filmu się nie dowiemy. Panowie Mitchell i Lindsay-Abaire nie bawią się w moralizatorów ani bożków kina. Nie podają na tacy prostych odpowiedzi na trudne pytania, nie dywagują nad wielkością straty. Oni tylko pokazują ludzi takimi jakimi są - złamanymi na pół. Jedni się podnoszą a inni nie, nie ma recepty na szczęśliwe życie. Jest tylko szansa, że ten ból kiedyś się stępi i będzie można o nim zapomnieć choć na chwilę. A to ważne według mnie. Jeśli nie masz nic, istotne jest małe coś, dzięki czemu uda się poskładać puzzle swojego życia.
13 stycznia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zachęcająco piszesz, muszę oglądnąć.
OdpowiedzUsuń