9 stycznia 2011

Black Swan (2010)

Darren Aronofsky nie lubi łatwych filmów. Nie lubi miałkich filmów o niczym, ale z tragizmem w niedalekim tle. On nawet nie lubi filmów, które uwielbiają widzowie. Za nagrodami też chyba nie przepada, co wnioskuję widząc jego niechęć do typowo oscarowych produkcji. Paradoksalnie jego Czarny łabędź oscarowy jest. Jest też globowy, niedźwiedziowy, feliksowy i jaką by nagrodę jeszcze nie wymyślił.



Black Swan jest filmem perfekcyjnym o idealnie budowanym napięciu. Dramatyczny, niezwykle emocjonalny a przy tym nietracący niczego ze swego lekkiego humoru. Jednocześnie jest obrzydliwy i paranoiczny. W żaden sposób nie jest ani przegadany ani zdominowany przez sceny baletu. One są raczej niczym czekolada na torcie a nie mdląca masa w środku. Równowagi w proporcjach nadaje Natalie Portman - oszpecona ze swego uroku do granic możliwości. Takie anorektyczne monstrum rzuca nam Aronfsky na pożarcie. Ale Portman w niczym nie przypomina psychodelicznej baletnicy, Niny cierpiącej na brak osobowości i zdziecinnienie. Pomóc jej wyjść z matczynego kokonu ma zupełne jej przeciwieństwo, czyli niegrzeczna do bólu Lily (Mila Kunis), która wręcz magnetyzuje mrocznym seksem.

Wraz z upływającym czasem obserwujemy przemianę Niny. Ale ta przemiana nie jest wywołana jej dojrzewaniem emocjonalnym spowodowanym niebezpieczną znajomością z Lily a raczej dążeniem do perfekcjonizmu wymuszonym przez Mistrza granego przez Vincenta Cassela. Nina wie, że sukces zapewni jej jedynie rozdwojenie jaźni i nie wiem czy nie chodzi tutaj właśnie o dosłowność terminu. Musi być jednocześnie dobra, pełna uroku i uwodzicielska, niegrzeczna i zdeterminowana. Zdeterminowana jest, to pewne, ale przez to traci cały urok i powab młodej, ślicznej dziewczyny. Staje się maszyną grającą rolę "tej dobrej".

W tej historii bezsprzecznie zachwycają mnie trzy rzeczy:
1. Sama Natalie Portman
2. Niezwykła naturalność środowiska, wywołana sposobem kręcenia zdjęć (brawa dla nieocenionego Matthew Libatique'a)Dzięki temu odnosi się wrażenie, że jest to bardziej dokument obrazujący ciekawe wydarzenie bądź zjawisko, niż film psychologiczny. Widz ma wrażenie, że jest w środku akcji a nie zaledwie ją obserwuje poprzez pośrednie urządzenie.
3. Muzyka. Prawdę mówiąc nie wiem, czy w jakikolwiek obiektywny sposób jestem w stanie opisać to co zrobił dla tego filmu Clint Mansell. Muzyka jest tutaj zarówno dopełnieniem tragizmu jak i osobnym zapisem wydarzeń, który słuchany bez obrazu jest odrębną historią tego samego filmu.

Na ścieżkę dźwiękową do Czarnego łabędzia składa się 16 utworów, m.in.: Nina's Dream z czołówki, A New Swan Quenn z castingu, czy Perfection ze sceny końcowej. Nie brakuje tutaj typowo baletowych aranżacji bogatszych o wściekłe dźwięki pełnej orkiestry symfonicznej, która idealnie oddaje emocje towarzyszące widzom.

Black Swan nie jest filmem lekkim i przyjemnym. Jest to kino dla wymagającego widza. Wymagającego i cierpliwego, który na refleksję zdobędzie się po czasie pełnym namysłu i oswojeniu się z obrazem Aronofsky'ego. Polecam szczególnie miłośnikom muzyki filmowej i problematyki psychiatrycznej obdartej z lukru ładnych obrazków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz