3 września 2010

Tak daleko do nieba

Wspaniała. Niezrównana. Fantastyczna i w tej fantastyce realna. Niepoprawna politycznie i zabawna. Zupełnie inna od reszty. Z dreszczykiem, który przyciąga do końca, do ostatecznego zatracenia.

Francois Villon to poeta jakich mało (autor Wielkiego Testamentu), żadne tam rymy częstochowskie! To sztuka wyższa, którą nie wszyscy zrozumieją, choć praktycznie każdy by chciał. Sztuka tworzona w tak zwanych trudnych warunkach, bo i podczas aktu miłosnego, bójki na śmierć i życie a i nierzadko z głową w szambie. Cóż, sztuka wymaga poświęceń a prawdziwy artysta jest przygotowany na trudne warunki. Przynajmniej ten artysta.

Szelma, rozbójnik, złodziej, niemalże egzorcysta i grzesznik ciągle sprowadzany na drogę wiary i Kościoła. Sprowadzany a i owszem, ale niekoniecznie sprowadzony. Lubi ładne dziwki, piwo w dużych ilościach i historie o duchach. Demony i diabły mu nie groźne. Taki trochę Sherlock Holmes średniowiecza.

A to wszystko oczywiście w trzech opowiadaniach Jacka Komudy: Diabeł w kamieniu, Imię Bestii i Tak daleko do nieba pod wspólnym tytułem Imię Bestii. Autor tym razem zabiera nas w podróż do brudnej, śmierdzącej, pełnej brzydkich ludzi i ich zabobonów Francji. I myli się ten kto sądzi, że średniowieczny Paryż czy Carcassone jest najnudniejszym miejscem, o którym można pisać i to jeszcze w religijnym kontekście. Komuda podpiera się tutaj jak najbardziej rzeczywistymi faktami, które zgrabnie ubiera w fabułę. Może troszkę moralizatorsko, ale z wielkim zacięciem humorystycznym ukazuje nam bolączki i błahostki, które przybierają rangę prawdziwych dramatów. Ale nie tylko.

Komuda walczy z zabobonami i odpustami sprzedawanymi na każdym kramie, i pod każdym kościołem. Ludzka chciwość, nienawiść i wszędobylskie pokusy przybierają tutaj postać Bestii, z którą paradoksalnie walczy właśnie Villon, bo któż lepiej wpasuje się w obraz zepsutego miasta, jeśli nie równie zepsuty łotr? Jak się okazuje- na zło jest tylko jedno lekarstwo- większe zło. Aż do zupełnego zohydzenia, kompletnej destrukcji. Bez zbędnej idealizacji i pompatyczności.

Wszystko to okraszone językowymi "kwiatkami", śmiałymi opisami zachowań, naturalistycznego wyglądu miast, które budzą grozę i odrazę samych mieszkańców. I ta niebywała lekkość pióra, która sprawia, że aż chce się czytać i to fenomenalne budowanie napięcia, gdy włosy jeżą się na karku... Po raz kolejny Komuda udowadnia, że jest mistrzem prozy.

Autor: Jacek Komuda
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2005
Format: 360 stron,oprawa miękka, format 125x195

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz