O czym marzyłyśmy? Po pierwsze, oczywiście o zwycięstwie, po drugie - żeby przeżyć. Jedna marzy: "Jak skończy się wojna, to urodzę dużo dzieci", druga: "Pójdę na studia", a jeszcze inna: "A ja nie będę wychodziła od fryzjera. Będę się ładnie ubierać, dbać o siebie". Albo: "Kupię sobie dobre perfumy. Kupię szal i broszkę". No i przyszedł ten czas. Nagle wszystkie ucichły...
"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" to zbiór reportaży białoruskiej dziennikarki Swietłany Aleksijewicz*, na które składają się niezwykle poruszające opowieści kobiet - uczestniczek drugiej wojny światowej. Te kobiety ukazują nam wojnę, jakiej nie znaliśmy, jakiej nawet nie podejrzewaliśmy czytając wiersze Baczyńskiego czy Różewicza, oglądając filmy Polańskiego czy Holland. Czytając książkę można dojść do słusznego wniosku, że nie ma znaczenia narodowość człowieka, gdy czytelnik może i chce się z nim utożsamiać.
Swoją książką autorka przebija się przez mur stereotypów i niechęci - także ze strony samych bohaterek, obala mity, na których zbudowano dumne słowo ZWYCIĘSTWO i chociaż oskarżano ją o "pacyfizm, naturalizm oraz podważanie heroicznego obrazu kobiety radzieckiej" to wreszcie dopięła swego i książka została opublikowana - choć jak sama autorka przyznaje we wstępie - Nie miałam wątpliwości, że skazana zostałam na niekończące się uzupełnianie swoich książek. Nie pisanie na nowo, ale dopisywanie. Postawi się kropkę, a ona zaraz zmienia się w wielokropek.
Można zapytać: Co jest takiego fascynującego w opowieściach tych kobiet, że warto po raz kolejny sięgnąć po ten wciąż powielany temat? Dlaczego ta kobieca wojna ma być inna od tej dobrze znanej, męskiej? Przecież to tylko baby, które w swoich pantofelkach weszły w męski świat. Któż z nas myśląc o wojnie widzi ją inaczej niż czarno-biały zlepek dramatycznych fragmentów? Bohaterki reportaży - praczki, kucharki, pielęgniarki, felczerki - każdej historii nadają kobiecy rys, spojrzenie bardziej wysublimowane na detale i emocje bardziej dramatyczne, szybciej i łatwiej trafiające do serca czytelnika. Samymi krótkimi opisami burzą pokój i w jednej chwili wyciskają prawdziwe, wcale nieudawane łzy.
Kto z nas wie, że wojna w ich wspomnieniach śmierdziała wymiocinami rannych i zamarzniętą na ubraniach krwią; że zmordowane całodobową służbą zamiast kilkuminutowego odpoczynku, szukały chwili wytchnienia patrząc w niebo i słuchając śpiewu ptaków; kto z nas wie, że modliły się o powrót do mamy - tej samej, od której uciekły na wojnę jako szesnastoletnie dziewczyny; kto wie, że po wojnie przestały być dla swoich kolegów żołnierzy siostrami, kochanymi siostrzyczkami a zapisały się w pamięci jako frontowe dziwki. Że stęsknione za odrobiną kobiecości zakładały do snu ukochane kolczyki albo przyczepiały bukiecik fiołów do karabinu.
Że modliły się, aby nie zastrzelić własnych matek wypchniętych na pierwszą linię przez hitlerowców; że oglądały tak wiele śmierci, że wystarczy dla kilku następnych pokoleń - śmierć głodową, palenie na stosie, setki dołów z trupami, matki mordujące dzieci...
"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" to książka piękna chociaż niezwykle trudna w odbiorze. Zapewne właśnie dlatego, że jej bohaterkami są kobiety. Nie te wymyślone na potrzeby fabuły, ale właśnie te, które ową fabułę tworzą. Stare, schorowane, często osamotnione pozwalają sobie na bolesne wspomnienia, gdy śmierć była bardziej pewna niż kromka chleba; gdy maszerowały wymordowanymi wioskami; i gdy nagle strasznie zachciało się żyć na wieść o zwycięstwie. To bohaterki, które historia wypaczyła z kart swoich ksiąg, bo umniejszały heroizmowi mężczyzn. Dzięki Swietłanie Aleksijewicz i Wydawnictwu Czarne mamy okazję je poznać, podziwiać i żałować.
* Swietłana Aleksijewicz - W 1972 roku ukończyła dziennikarstwo na Białoruskim Uniwersytecie Państwowym w Mińsku. Jest laureatką wielu międzynarodowych nagród, w tym National Book Critics Circle Award w 2005 roku za książkę „Krzyk Czarnobyla” w kategorii literatury faktu. Słynie z krytycyzmu wobec polityki Aleksandra Łukaszenki. Jej książki nie były i nie są drukowane na Białorusi. Od 2000 roku przebywa na emigracji.
31 stycznia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz