29 lipca 2010

Być z ludu

Żyjemy w czasach, kiedy żeby coś osiągnąć, trzeba zostać dostrzeżonym. Kiedyś wystarczyło być rzemieślnikiem w danym zawodzie. Dziś nie wystarczy być rzemieślnikiem, trzeba być kimś więcej, trzeba się wyróżniać na tyle, by ktoś to dostrzegł.

Ewolucja internetu oraz szybki jego rozwój na poszczególne portale, serwisy tematyczne i blogi zmusza internautów, czyli osoby korzystające z sieci, do szybszego, a przede wszystkim wygodniejszego, korzystania z jego dobrodziejstw. Paradoksalnie, internet, który miał nam udostępnić lepszy zasięg informacji, sprawił, że staliśmy się jeszcze bardziej niecierpliwi i żądni faktów. Faktów, które możemy wyczytać podczas przerwy w pracy, między lekcjami w szkole, czy wieczorem, gdy zmęczeni po całym dniu szukamy relaksu przed komputerem. Ale czy tylko? Do niedawna panowało przekonanie, że internet ma przede wszystkim dać nam możliwość poznania świata. Skoro więc możemy bez wychodzenia z domu wiedzieć, co dzieje się 360 stopni wokół nas, to dlaczego nie moglibyśmy poznać ośrodka tego wszechświata, czyli nas samych - społeczeństwo? Jak? Najprościej. Dlaczego nie mielibyśmy sami tworzyć rzeczywistości?

Everyone's reporter

Dziennikarzem obywatelskim może być każdy z nas. I najczęściej właśnie jest. Nieobce są nam przecież dłuższe komentarze na wszelakich forach; recenzje filmów czy książek dodawane na stronach sklepów wysyłkowych; krótkie informacje (i zdjęcia) o spotkanych gwiazdach telewizji umieszczane na portalach plotkarskich... Przykłady można mnożyć bez końca.

Dziennikarstwo obywatelskie to wciąż nowość dla społeczeństwa, które dopiero je poznaje, uczy się akceptować i powoli zdaje sprawę, że na stałe zagościło w jego życiu. Dla sporej grupy odbiorców nie ma znaczenia, kto przygotował materiał - czy był to zawodowiec, czy dziennikarz-amator. Z pewnością część z nich docenia pracę autorów, stara się ich obiektywnie ocenić. Pozostali natomiast krytykują, z założenia uznając, że dziennikarz-społecznik, często bez zaplecza w postaci dziennikarsko-polonistycznego wykształcenia, to niedouczony laik, któremu się tylko wydaje, że jest dziennikarzem.

Natomiast dziennikarz obywatelski sprawia, że nie jesteśmy tylko biernymi czytelnikami. Serwisy wolnego dziennikarstwa dają możliwość zaistnienia przed szeroką publicznością, sprawdzenia swoich umiejętności. Natomiast dla młodych adeptów dziennikarstwa jest to doskonałe miejsce na zmaganie się z kapryśną publiką i uodpornienie się na różne, nawet najmniej przyjemne opinie na temat swojej pracy. Amatorskie prace są ostrzej i dokładniej analizowane przez czytelników - mogą oni pozwolić sobie na więcej niż w stosunku do materiałów, które piszą profesjonaliści. Ponadto jest to swego rodzaju „głos ludu", wiele mówi się o komercji i braku rzetelności profesjonalnych dziennikarzy - tutaj tego nie ma i czytelnicy coraz częściej czytują teksty DO zwyczajnie szukając w nich obiektywnej, prawdziwej informacji.

Taka praca często owocuje artykułami stanowiącymi przepustkę do świata poważnych mediów. Dawniej, by zaistnieć w tym środowisku, należało przejść długą drogę od najniższego szczebla w redakcji, podczas której trzeba było budować swój autorytet dziennikarski. Dziś droga ta jest wciąż jedną z najczęściej obieranych ścieżek prowadzących do zawodu dziennikarza, jednak wielu osobom, dzięki angażowaniu się w tworzenie tekstów pro publico bono, udaje się znacznie skrócić szlak dzielący ich od „profesjonalnej redakcji". Każdy może usiąść przed komputerem w kapciach i szlafroku, i popijając gorącą czekoladę napisać coś, co przeczytają nawet setki tysięcy internautów, i co być może w jakiś sposób wpłynie na ich sposób myślenia, na sposób postrzegania świata. Ale fenomen DO polega przede wszystkim na tym, że nie jest ono przeznaczone dla elit - każdy może publikować i przeżyć swoje pięć minut sławy.

To, co z pewnością można powiedzieć o dziennikarstwie obywatelskim to to, że jest „od ludzi dla ludzi" i to chyba najprostsza i najlepsza charakterystyka tego fenomenu. To wprost genialne źródło informacji o społeczeństwie, o jego nastrojach, preferencjach wyborczych i gustach. O ile statystyki mogą być niemiarodajne, o tyle dziennikarstwo obywatelskie okazuje się być wyrocznią w tych sprawach.

Być z ludu


Słowo „obywatel" jest dziś najmodniejszym słowem niezależnie od kraju czy kontynentu. Nie mają znaczenia ugrupowania polityczne, religijne czy społeczne. Każdy chce być obywatelem. „Obywatel" nie musi być majętny, dobrze wykształcony i wysoko urodzony. Wręcz przeciwnie - w niektórych kręgach społecznych obywatel to człowiek pochodzący ze średniej klasy społecznej, bez wykształcenia i koneksji. Przez co tak bliski każdemu.

Internautą, podobnie jak obywatelem, może być każdy. Każdy, kto choć raz na jakiś czas przegląda strony internetowe. Nieważne po co, kiedy i ile. To, czy każdy internauta ogląda filmiki, pornografię i pociąga piwo z butelki, tak naprawdę interesuje tylko socjologów. Bezpiecznie schowani za swoimi monitorami, czują się zupełnie bezkarni w akcie deprawowania innych. Są recenzentami, prześmiewcami, odkrywcami i komentatorami. Przede wszystkim jednak są osobami, które tworzą historię internetu.

Mimo wszystko, jest znaczna różnica między internautą a dziennikarzem obywatelskim. O ile ten pierwszy spędza czas w sieci, o tyle DO pracuje dla niej. Czy możliwe jest istnienie jednego bez drugiego? Jaki sens miałoby wtedy dziennikarstwo obywatelskie? Przecież dziennikarz publikuje po to, by użytkownicy sieci mogli go poczytać, zapoznać się z jego uwagami i wyrazić własne poglądy. Co z kolei jest wyznacznikiem, w którą stronę powinien skierować się autor, czy powinien nadal zajmować się sprawami społecznymi albo bliżej zapoznać z faktami dotyczącymi opisywanego tematu. Brak rzetelności i obiektywizmu to najczęściej krytykowane grzechy nieprofesjonalnych dziennikarzy.

Czy jednak potencjalnego internautę można nazwać czytelnikiem? Jacob Nielsen, jeden z najsłynniejszych specjalistów od budowy stron internetowych, twierdzi w swojej książce, że użytkownicy owszem, korzystają z sieci, ale tak naprawdę nic z niego nie wynoszą, a jakikolwiek artykuł jest tylko ciągiem słów, które można przeczytać dokładnie i ze zrozumieniem, ale można również poprzestać na śródtytułach i pogrubionych zdaniach.

Prawda leży jednak po środku. Nie można generalizować i wszystkich internautów-czytelników sprowadzać do analfabetów, którzy jedyne, co napiszą to: „Gópi artykół. Weś sie za gotowanie". Niestety plaga analfabetyzmu szerzy się w zastraszającym tempie i ogarnia coraz większą część społeczeństwa. Powodów tego zjawiska jest wiele: od lenistwa począwszy, na trollingu skończywszy. Z drugiej strony, o tym, jak uważny potrafi być czytelnik, wie chyba każdy, kto publikuje w sieci. Taki wymagający czytelnik boleśnie (i złośliwie) wytknie autorowi wszystkie błędy, literówki, fatalny styl a nawet śmieszność podjętego tematu. Chociaż nikt nie mówi tego głośno, to większość dziennikarzy cieszy się z takiego zainteresowania. Skoro nie potrafią pisać dobrze, to mogą pisać byle jak, byle się sprzedało. A błąd na błędzie potrafi być bardziej popularny niż kontrowersyjny temat.

Ja sobie, ty sobie

Źle, gdy pisze o seksie. Gorzej, gdy o nim nie pisze. Kościół to temat tabu i nie powinien o nim pisać, ale z drugiej strony, dlaczego jest taki łagodny w swoich osądach? Dzieci? Aborcja? Kultura? Jak najbardziej! Trzeba propagować odpowiednie wartości etyczne i moralne. Ale czy musiał poruszać temat homoseksualistów? Niech się lepiej polityką zajmie, to temat rzeka i jaki bezpieczny!

Dziennikarstwo obywatelskie to nie tylko podawanie faktów, mówienie o bieżących wydarzeniach, czy komentowanie wyników sportowych. To opowiadanie o sobie, o pani z warzywniaka, o miejscach, które nas zachwyciły. Czasem to po prostu blogowe zapiski, innym razem opowiadanie. Wszystko to ma pomóc ludziom w otworzeniu się, w dotarciu do innych, którzy być może mają podobne doświadczenia i też zechcą o nich opowiedzieć, podzielić się nimi. Ważne jest budowanie więzi między dziennikarzem a internautą. Uświadomienie mu, że przecież dziennikarz pisze właśnie do niego. Do całej grupy, bądź do każdego z osobna.

Internauci potrzebują chleba i igrzysk, a raczej krwi, która lać się będzie strumieniami. Nie jest więc dla nikogo zaskoczeniem, że pojedzeni, napici i wygodnie rozparci przed komputerem wołają AVE, CAESAR! i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku przechodzą na kolejną stronę, na kolejnym portalu, tylko po to, by po raz kolejny wyładować swoje niezadowolenie i za dnia chowane głęboko frustracje.

8 komentarzy:

  1. Fajnie napisane. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej jedna z nas nie straciła swojego charakterystycznego stylu ;) Nadal jesteś DO? Gdzie mogę Cię poczytać? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Emausku, prawie z lodówki wyskakuję ;) Jestem na gościnnych występach w Interii, bo mi ludzie powiedzieli, że się wypaliłam- to niech mają za swoje ;); BabskiComber.pl (Zuzkowy);PKPzin.pl (ale to od sierpniowego numeru); PlanetaFaceta.pl (Tinowy)a ostatnio też u Małżonka mego OnlyGoodMusic.pl

    I w paru innych miejscach, ale to już naprawdę gościnnie :) Poza tym, Moja Droga, Ty też pazurków nie stępiłaś nic a nic, tylko po takiej nieobecności trochę się jeszcze czaisz, ale tylko czekam, aż zaatakujesz ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. No to moje szczere gratulacje :)

    Nieee, to już nie dla mnie. Ja złagodniałam, znalazłam swój cichy kącik i jest mi w nim cholernie dobrze. Nie chce mi się już zmieniać świata, od czasu do czasu popiszę sobie coś na babskie tematy i tyle. Nie każdy jest nieoszlifowanym diamentem, a świadomość, że mogę sobie spokojnie egzystować jako zwykły ogrodowy kamyk w pełni mnie zadowala. Nazwij to poślubnym zdziadzieniem, jeśli chcesz ;)

    Dzięki za informacje, miej świadomość, ze będziesz obserwowana ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Internet jest jednocześnie wielkim błogosławieństwem ale i przekleństwem. Jest kopalnią informacji, ale te wartościowe co raz trudniej wyłuskać ze śmietnika spamu.

    Ludzie zaś, jak w rzeczywistości - są różni. Jednak naiwnie kryjąc się za anonimowością w sieci robią się jeszcze gorsi. Sami eksperci, chodzące encyklopedie, najznamienitsi Próbują przynajmniej wirtualnie błysnąć.
    Niestety rzadko kończy się na zarozumialstwie, częściej na trollingu ba nawet ubliżaniu. I tu pole do popisu dl administratorów - powinno się notorycznie obrażających autorów artykułów czy czytelników skutecznie eliminować.

    Dziennikarstwo obywatelskie to cenna sprawa. Często świeże, nie nacechowane rutyną spojrzenie, często odważne i pozbawione nacisków osądy. Niestety, jak w całej Sieci i tu co raz trudniej wyłuskiwać tych naprawdę świetnie piszących.

    OdpowiedzUsuń
  5. Emuś, sądzę że po tylu latach i po tym co przeszłyśmy na Interii już niewielu chce się szarpać ze światem. Każdy znalazł sobie swój kącik i się realizuje. U mnie zmieniło się o tyle, że jestem dziennikarzem i takie pisanie to mój zawód :) Piszę, bo lubię, bo chcę i potrzebuję. Nie muszę uganiać się za sensacja i być jak najbardziej kontrowersyjna, bo po co? Ludzie i tak będą mnie czytać ;)

    "Poślubne zdziadzienie"? Każdego to czeka? ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze wiedzieć, że mój Małżonek to rozsądny człowiek :D

    Ciekawostka- to pierwszy artykuł, pod którym napisałeś słowo "mądry", czy to znaczy, że resztę przeczytałeś zuprzejmośc?? ;p

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak wyszło z tym mądry, wszystkie były interesujące i bardzo inteligentnie napisane.
    Ten jest długi i wymaga więcej skupienia.

    OdpowiedzUsuń