6 czerwca 2010
Katie Melua: The House
Oto i pojawiła się kolejna odsłona Katie Melua- The House. Nie wiedzieć czemu dzisiejsza Katie jest tak nijaka w porównaniu z poprzednimi płytami. Szczególnie Piece by Piece i Pictures, które są muzycznym fenomenem na rynku tandety (przynajmniej do czasu pojawienia się Lady Gagi...) A tu niespodzianka, The House jest zupełnie bez wyrazu, zrobiony byle jak i zdecydowanie nie w stylu Katie, która przysiąc mogę, swój styl już dawno znalazła- delikatny, kobiecy i szalenie zmysłowy.
Tym razem Katie nie ma szans na powtórzenie takich hitów jak Nine Million Bycycles czy If You Were a Sailboat. Nowa płyta jest zlepkiem różnych muzycznych dekad: jest i disco i Madonna, jest inspiracja orientalnymi dźwiękami. I jest niestety współczesna nuda, która charakteryzuje 10 na 12 kawałków. Moje serce raduje jedynie zmysłowe tango A moment of madness, do któego mam nadzieję powstanie teledysk z okrągłą sceną, długim mikrofonem i stolikami, przy których siedzą panowie. I jest też ona, świadoma swojej kobiecości Katie, która zniewala głosem i nietuzinkowością. Czyli tym, co gdzieś tam nieśmiało z tej płyty przedziera się na wierzch, ale niestety dwie piosenki to za mało, aby w pełni wydobyć jej potencjał i urok.
Chociaż czy ja wiem... A moment of madness włączone jest na powtarzanie. I pozostaje tylko pytanie, kto tak bardzo rozdrobnił gruzińską artystkę? I dlaczego? Dlaczego tak długo czekałam na tę płytę i jestem tak koszmarnie zawiedziona? Przecież tak szumnie zapowiadali... No tak, im głośniejszy szum, tym większe rozczarowanie. Ech...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz